Mazury
Pamiętam nastrój wakacyjnej wycieczki, jeziora o brzegach zakrytych przez wysoką trawę i trzcinę, oraz odległy las okalający je – być może były to Mazury. Pamiętam grząską porośniętą trawą ziemię i wydrążony w niewysokim pagórku żelbetowy tunel, brama wyglądała jak wyjście na stadion, przez który przebiegają piłkarze śpieszący na mecz. Znajdował się on tuż za wysoką trawą okalającym brzeg jeziora, przypuszczalnie było to najbliżej jak podobna konstrukcja mogła stanąć na tak podmokłym gruncie.
Pamiętam, że odnosiłem wrażenie, że wcale się dobrze nie bawiłem, po mimo bardzo pięknego krajobrazu. Moja niechęć była spowodowana męczącym towarzystwem, i chociaż byłem wśród znajomych, był to ten typ znajomych, z którymi się trzyma tylko dlatego, że zna się ich od miliona lat i chociaż wychowywaliście się razem, wasze osobowości rozwinęły w sposób skrajnie różny i przebywacie ze sobą tylko dlatego, że przywykliście do swojego towarzystwa.
Wszedłem do tunelu, po chwili znalazłem się po drugiej stronie. Wyjście znajdowało się nieco tylko dalej, tunel, jak się okazało, prowadził wzdłuż linii brzegu jeziora (czyli daleko nie zaszedłem). Czekał tam podstarzały ojciec jednego z moich znajomych, nie czekał on jednak na mnie, albo czekał jeszcze na kogoś. Czekaliśmy razem.
Zapaliłem papierosa i wtedy nagle się pojawił mój znajomy (syn), jakby czekając tylko na to aż zapalę (wyglądało to trochę jak powtórka z programu „Interwencja” nadawanego w telewizji kablowej o późnej porze). Nie pamiętam ich słów, ale przemawiało przez nich rozczarowanie i wścibski ton sąsiada wtykającego nos w nieswoje sprawy ze złośliwą ciekawością. Chciałem tam tylko odpocząć, nie potrzebowałem kazania, potem chciałem już tylko opuścić tamto miejsce, bez względu jak piękne ono było.
autor: retopos